Wyprawa w Bieszczady była planowana przez
kilka długich tygodni.Nominalni uczestnicy tej wyprawy to Mirek, Maciek i Jaco.
Tydzień przed wyprawą okazało się że Maciek ma drobne perturbacje w pracy, i nie
będzie mógł pojechać z nami w wyznaczonym terminie. Przykro, ale porozumieliśmy
się i Maciek podjął „męską” decyzję i powiedział „.... jedźcie a ja dojadę
następnego dnia....”. Dzień przed wyjazdem Mirek czuł się trochę źle, wyprawa
stanęła pod dużym znakiem zapytania. Trochę nerwów i znaleźliśmy wspólnie
rozwiązanie- zabieramy motory na przyczepę i jedziemy. Droga przebiegła bez
żadnych przygód, wszystko odbyło się wręcz wzorcowo. Po dojeździe na miejsce
odwiedziliśmy kilka ośrodków i w końcu znaleźliśmy odpowiednie lokum. Rozładunek
motorów i jeszcze szybka wieczorna przejażdżka po okolicy. Następny dzień
zaowocował CUDOWNĄ pogodą i planem dnia który Mirek miał już opracowany. Tama
Solina, Polańczyk, i jeszcze inne przepiękne miejsca, obłędne trasy,
oszałamiające widoki. Najważniejsze było dla nas to że Maciek już był w drodze i
za parę godzin miał do nas dołączyć. W Polańczyku polecam bar „U KONIA” i
zaje.....ste placki ziemniaczane z mięsem (porcja nie do przejedzenia, nawet dla
mnie). Kilka ciekawych miejsc później spotkaliśmy się w końcu z Maćkiem z uwagi
na to że było już popołudnie pokręciliśmy się tylko po okolicy i postanowiliśmy
jechać na kolację z zasłużony odpoczynek. Obiado-Kolacja, kilka zup chmielowych
i grzecznie jak ministranci byliśmy w łóżkach. Następny dzień, szybkie śniadanie
super stroje i już siedzieliśmy na motorach i płynnym ruchem udawaliśmy się na
„TARNICĘ” najbardziej oddalony punkt południowo-wschodniej Polski do którego
można dojechać. Na miejscu zapadła (nie do końca przez wszystkich przemyślana)
decyzja - „ WCHODZIMY NA TARNICĘ”. W połowie drogi na górę niestety moja
sprawność psycho-fizyczna powiedziała zdecydowanie NIE !!!, pozostawiając mnie
na pastwę :wilków, niedźwiedzi a przede wszystkim borsuków chłopcy poszli dalej
a ja wróciłem na dól. Niestety nie mogę powiedzieć co się działo na górze. Na
dole zaś zastała mnie miła niespodzianka w postaci dwóch funkcjonariuszy STRAŻY
GRANICZNEJ którzy podjechali tam na swoich terenowych motorach. Sporo miłych
opowieści, kilka wypalonych papierosów i na horyzoncie pojawili się moi
„zdobywcy”. Maciek miał kolejny dobry pomysł „....... jedziemy na sine
wiry........” . Miejsce w środku rezerwatu gdzie nie można wjechać, nie powiem
bardzo urocze ale jak byśmy tam byli 2 godziny wcześniej i dojście do tego
miejsca nie liczyło 5 km było by naprawdę fajne, ogólnie polecam. Kolejne dni to
juz niestety ulewa przez 24godziny wiec zadowalaliśmy się miejscowymi frykasami
i nic nie robliliśmy. Niestety na odległy czas w jakim miała miejsce wyprawa
niestety nie pamiętam więcej szczegółów mam nadzieje że koledzy uzupełnią moje
luki w pamięci. Wrażenie pozostało jednak jedno ...... BYŁO BOMBOWO.........
piszę się na każdą tego typu wyprawę bo ze wspaniałymi ludźmi tak spędzony czas
to sama przyjemność. Mirku,Maćku bardzo wam dziękuję że miałem zaszczyt spędzić
ten czas z Wami.
Pozdrawiam Jaco